
Legendarny prezydent Stanów Zjednoczonych, Abraham Lincoln, stał się ofiarą Saundersa, który uczynił z niego jednego z głównych bohaterów Lincolna w Bardo, doprowadzając tym samym do swoistego upadku legendy słynnego prezydenta, który w dramacie przedstawiony jest nie w roli głowy państwa, lecz kochającego ojca, związanego silną relacją z synem. Stary Lincoln jest przede wszystkim realizacją figury ojca cierpiącego, cierpiącego po stracie dziecka. Oczywiście upadek mitu, o którym wspominam, dokonuje się jedynie w pewnej sferze, gdyż postać Lincolna jest jedynie literacką wariacją Saundersa, który ukazuje czytelnikowi prezydenta Lincolna od strony prywatnej, jakże wrażliwej i czułej. Zbolały ojciec, który nie jest w stanie pozostawić synka w zimnej, mrocznej krypcie. Która wcale taką mroczną nie jest, bo pełno w niej żarliwych, często niemalże wesołych dyskusji, pełnych uszczypliwych żartów i obelg, o których Lincoln nie ma bladego (w tym kontekście jest to słowo aż nadto niefortunne) pojęcia — gdyż nie przynależy do sfery, w której owe głosy rozbrzmiewają. Wciąż pozostaje żywy, w przeciwieństwie do syna, którego głos do głośnych sporów dołącza. I w tym właśnie punkcie historii istotny staje się tytuł dzieła Saundersa — Bardo bowiem jest określeniem stanu przejściowego, czegoś pomiędzy. Pewnego rodzaju poczekalni, w której tkwią dusze po śmierci. Tam właśnie trafia młody Willie Lincoln.
Bohaterami dzieła Saundersa są przede wszystkim duchy, dusze ludzi pochowanych na cmentarzu na Dębowym Wzgórzu w Georgetown, tym samym, na którym na wieczny spoczynek złożono synka prezydenta Lincolna. To właśnie oni, ich dusze, będą przewodnikami po Bardo dla małego Williego, przewodnikami dość osobliwymi, bo nie do końca kompetentnymi, mającymi jednak jak najlepsze i szczere chęci. Niekompetentnymi, bo nieświadomymi — nowi towarzysze małego Lincolna nie wiedzą, że są martwi. Opowiadają młodzieńcowi o świecie, który tak naprawdę jest dla nich nieznany, o zatrzymaniu się z powodu choroby, która jest pomiędzy — pomiędzy życiem a śmiercią. Duchy uważają się za chorych, co pozwala im mieć nadzieję na powrót do dawnych żyć. Wedle nich, zalegli po prostu na chwilę w „szpitalnej skrzyni”, dla przeczekania gorszego czasu. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, że „szpitalna skrzynia” to przecież trumna, w której spoczywają ich martwe ciała. W polskim tłumaczeniu duchy swoje ciała nazywają „larwami”, co sprowadza do metaforycznego utożsamiania ciała ludzkiego, martwego ciała, z czymś obrzydliwym, co pochodzi z ziemi, i do ziemi trafia, a co się z tym wiąże, w hierarchii ważności figuruje niżej niż dusza. Śmierć Williego nagle zdaje się mieć swój cel — jego duch zrewolucjonizuje bezpieczną przystań, w której nieuświadomione duchy osiadły.
TEKST POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z PORTALEM XIEGARNIA.PL
CAŁOŚĆ DOSTĘPNA TUTAJ
0 komentarze:
Publikowanie komentarza